3 lutego 2014

MAMUTY, TURY, PUCHATKI

Nie lubię wczesnego wstawania. Rano moja poduszka jest zawsze najbardziej wygodna, a ciepła kołdra przyjemnie otula rozespane ciało. W sobotę i niedzielę jest jeszcze trudniej, bo nie ma ciążącego "muszę". A jednak trochę się zmusiłam i strasznie się teraz z tego cieszę, bo mam za sobą jeden z najlepszych weekendów ostatnich miesięcy.

Pierwszy dzień lutego, rozpoczęty pobudką o szóstej, był dla mnie również początkiem sezonu zimowo-narciarskiego. Taka dziwna ta zima. Po dość stresującym momencie zejścia z wyciągu okazało się, że nie jest tak bardzo źle. D. stwierdził, że podszkoliłam się przez lato. Hmm...
Niedzielny poranek spędziliśmy w słonecznej Szklarskiej. Postanowiłam spróbować w końcu skiturów. Pożyczyłam od D. narty i foki (czyli przyklejane do spodu narty kawałki materiału) i przeszłam najłatwiejszą trasę - Puchatka. Już wiem, że chcę więcej.

Po czesko-polskim narciarskim weekendzie bolą mnie łydki, ramiona i plecy, ale oddycha mi się zdecydowanie lepiej.
Na zdjęciach sobotnie przedpołudnie w Harrachovie.
IMG_1386-2 IMG_1379 IMG_1384-2 IMG_1431

* * * IMG_1434